Plan był prosty – 10 dni, rowery i zachodnia granica Polski. Start we Wrocławiu, meta nad morzem. Brzmi jak przyjemna wycieczka, prawda? No cóż, rzeczywistość okazała się trochę bardziej wymagająca, ale dzięki temu wyprawa stała się jeszcze bardziej niezapomniana. Po drodze przemierzaliśmy góry, lasy, a potem głównie szlak Odra-Nysa, gdzie towarzyszyła nam rzeka i spokojne, niemieckie wsie. Był pot, była radość, było zmęczenie, ale co najważniejsze – była przygoda, którą warto opisać!

Pierwszy dzień – Zalew Mietkowski i rozczarowanie
Ruszyliśmy z Wrocławia z nadzieją na szybką kąpiel nad Zalewem Mietkowskim. Było upalnie, a my chcieliśmy wskoczyć do wody, żeby się ochłodzić. Niestety, rzeczywistość szybko sprowadziła nas na ziemię – woda była zielona i niezbyt zachęcająca, więc odpuściliśmy. Zamiast tego pedałowaliśmy dalej, przez Żarów aż do Jaworzyny Śląskiej. Tam znaleźliśmy idealne miejsce na nocleg – stanowisko wędkarskie nad starą żwirownią. Cisza, spokój i namiot rozbity nad wodą – tak zakończył się nasz pierwszy dzień. Lekki start, ale dopiero następne dni miały pokazać, co tak naprawdę nas czeka.
Drugi dzień – Góry Izerskie dają w kość
Drugi dzień wyprawy przyniósł prawdziwe wyzwania. Z Wrocławia ruszyliśmy na Jelenią Górę, a potem prosto do Szklarskiej Poręby. Już ten odcinek wymagał od nas sporo wysiłku – przewyższenia były konkretne, a słońce nie dawało wytchnienia. Kiedy dotarliśmy do Szklarskiej, myśleliśmy, że najgorsze za nami. Nic bardziej mylnego. Trasa przez Góry Izerskie okazała się jeszcze trudniejsza. Szutrowa nawierzchnia, strome podjazdy i ciężkie rowery pełne ekwipunku sprawiły, że każda minuta była walką.
Na koniec dnia czekała nas niespodzianka – zjazd w stronę Chaty Gorzystów po ciemku. Ścieżka była tak trudna, że musieliśmy prowadzić rowery przez kilka kilometrów, aż dotarliśmy do Hali Izerskiej. Jednak kiedy spojrzeliśmy w górę, wszystkie trudy odeszły w niepamięć – ciemne niebo pełne gwiazd zapierało dech w piersiach. To jedno z najciemniejszych miejsc w Polsce i naprawdę, widok był nie z tej ziemi.

Z Polski do Czech i z powrotem
Trzeci dzień zaczął się spokojnie. Po noclegu na Hali Izerskiej, ruszyliśmy przez Świeradów-Zdrój w kierunku Czech. Miasteczka Nove Mesto i Frydlant przywitały nas urokliwymi widokami, choć nie zatrzymywaliśmy się tam na dłużej. W planie mieliśmy szybki przeskok z powrotem do Polski i dotarcie do Bogatyni. Tam, zgodnie z ostrzeżeniami, zrobiliśmy tylko krótką przerwę. Podobno w okolicy nie jest najbezpieczniej, więc nie chcieliśmy ryzykować.
Dalej ruszyliśmy w stronę Niemiec, ale tutaj też nie obyło się bez przygód – nasze mapy poprowadziły nas na nieistniejącą drogę, co spowodowało lekką dezorientację. Po kilku dodatkowych kilometrach udało nam się jednak dotrzeć do Berzdorfer See – niemieckiego zalewu, gdzie rozbiliśmy obóz. Biwakowanie w Niemczech to niełatwa sprawa, bo ponoć surowo przestrzegają tam przepisów dotyczących dzikiego nocowania, ale my postanowiliśmy zaryzykować. Miejsce było idealne, a widoki nad wodą wynagrodziły ryzyko.
Szlak Odra-Nysa – niemieckie spokojne wioski i pola
Kolejne dni to już prawdziwa rowerowa przygoda wzdłuż Odry i Nysy. Przez większą część tej trasy jechaliśmy po niemieckiej stronie, czasem wjeżdżając na chwilę do Polski. Szlak Odra-Nysa to jedno z najlepszych miejsc na rowerowe podróże – asfaltowe drogi, które w większości prowadzą przez pola, lasy i małe miasteczka, z dala od ruchu samochodowego. Niemcy dbają o swoje trasy, więc jeździło się nam tam jak po marzeniu. Szlak niemal cały czas prowadził nas wzdłuż rzeki, co dodawało pięknych widoków.
Ciekawostką było to, jak pusto było na trasie – w Polsce, na popularnych szlakach rowerowych, często trudno znaleźć wolną drogę, a tutaj – niemal zero ruchu. Spotkaliśmy zaledwie kilku innych rowerzystów, co naprawdę nas zaskoczyło. Trasa była idealna do spokojnej jazdy, bezpieczna i przemyślana. To jednak zupełnie inne doświadczenie niż jazda po polskich drogach, gdzie szlaki często są poprowadzone wspólnie z samochodami. Tutaj mieliśmy cały szlak dla siebie, z wyjątkiem krótkich odcinków przez miasta.

Mosty, miasta i nocleg na wyspie
Szósty dzień naszej podróży upłynął pod znakiem spokojnej jazdy wzdłuż rzeki Nysy. Co ciekawe, przez całą trasę nie było zbyt wielu mostów – żeby przedostać się na polską stronę, musieliśmy często jechać dłuższą trasą. Tak czy inaczej, szlak niemiecki okazał się lepszy, więc trzymaliśmy się go przez większość czasu.
Na nocleg wybraliśmy dość nietypowe miejsce – wyspę Insel Ziegenwerder we Frankfurcie nad Odrą. Zrobiło się ciemno, więc musieliśmy rozbić obóz szybko i sprawnie. Rano obudziliśmy się na wyspie, z widokiem na spokojną rzekę – idealne miejsce na poranną kawę i chwilę wytchnienia przed kolejnym dniem.
Kostrzyn nad Odrą i gorąco, gorąco, gorąco…
Następne kilometry wiodły nas przez Kostrzyn nad Odrą – miejsce, gdzie spotykają się dwie wielkie rzeki, a my zrobiliśmy tam krótką przerwę na jedzenie i zwiedzanie. Upał był nie do zniesienia, więc każdy cień na trasie był na wagę złota. Szlak był w tej części nieco monotonny – długa, prosta trasa bez większych atrakcji, ale jazda w takim upale i tak wymagała sporo energii. Pamiętam, że trasa wydawała się ciągnąć w nieskończoność – asfalt, słońce i zero schronienia.
Powrót do Polski – spokojna oaza nad jeziorem Ostrów
W okolicach Cedyni wróciliśmy na chwilę do Polski i rozbiliśmy się nad jeziorem Ostrów. To było chyba nasze ulubione miejsce na nocleg – cisza, spokój, czysta woda i plaża tylko dla nas. W porównaniu do poprzednich dni, gdzie musieliśmy walczyć z upałem i trudnymi podjazdami, ten moment był jak prawdziwe wakacje. Chwila oddechu przed kolejnymi kilometrami.
Dolina Dolnej Odry – ptasi raj
Następne dni to trasa przez Park Narodowy Doliny Dolnej Odry. Był to jeden z najciekawszych przyrodniczo odcinków naszej wyprawy. Bagna, jeziora i tysiące ptaków – towarzyszyły nam przez większość trasy. Co ciekawe, na trasie znowu było bardzo pusto. Spotykaliśmy głównie ornitologów, uzbrojonych w lornetki, którzy z zaciekawieniem obserwowali ptaki. Szlak przez park narodowy prowadził nas przez niesamowite krajobrazy – to miejsce przypominało trochę nasze Mazury, tylko że z mniejszą liczbą ludzi i większym spokojem.

Ostatnie kilometry – morze w zasięgu wzroku
Ostatni dzień naszej wyprawy to już prosta droga wzdłuż Zalewu Szczecińskiego, aż do niemieckiej części wyspy Uznam. Z każdym kilometrem zbliżaliśmy się do morza – powietrze stawało się bardziej słone, a na trasie pojawiało się więcej ludzi. Niemieckie miasteczka, przez które przejeżdżaliśmy, miały swój urok, ale to widok morza był dla nas prawdziwym ukoronowaniem całej podróży. Dotarliśmy do Heringsdorfu, a stamtąd już do Świnoujścia. Widok plaży po tylu dniach jazdy – bezcenny!
Na zakończenie – plaża, relaks i myśli o kolejnych przygodach
Po 10 dniach intensywnej jazdy zrobiliśmy ostatni nocleg w Międzyzdrojach, zastanawiając się, co dalej. Powrót pociągiem? A może jeszcze kilka dni na plaży? Decyzja nie była łatwa, bo chociaż byliśmy zmęczeni, to morze i piasek kusiły. Jedno jest pewne – ta wyprawa dała nam mnóstwo wrażeń, nowych doświadczeń i wspomnień, które zostaną z nami na długo. Szlak Odra-Nysa, choć nie tak popularny, okazał się strzałem w dziesiątkę – idealny na rower, pełen przyrody i spokoju, z dala od tłumów. Jeśli szukacie podobnej przygody – polecamy gorąco!
Dodaj komentarz